Po długim śnie jesiennym wreszcie obudził się Stary Teatr i dał premierę na kameralnej scenie. Czy to długie oczekiwanie na premierę, czy wieść, że przedstawienie będzie świetne - ludzie rzucili się tłumnie do teatru, jak po jakieś atrakcyjne towary. Byli nawet tacy, co zdecydowali się stać pod ścianami albo siedzieć na podłodze. Może ten napór został spowodowany tytułem sztuki, mianowicie przez "Woyzecka" Büchnera, inscenizowanego już w Starym 20 lat temu przez Konrada Swinarskiego; może nazwisko reżysera, Tadeusza Bradeckiego, i aktorska obsada? Pewnie wszystko naraz. Choć to prawda, że Bradecki, aktor, reżyser, dramaturg, obrasta w sukcesy i siłę przyciągania, zwłaszcza po inscenizacji "Biednych ludzi" Dostojewskiego i własnej sztuki "Wzorzec dowodów metafizycznych...". A po premierze "Woyzecka" wywoływany, oklaskiwany, pojawił się zza bocznej kulisy w dwóch szybkich półukłonach i zniknął, nieśmiały, jakby spłoszony, szczupły, młod
Źródło:
Materiał nadesłany
"Kierunki" nr 8