"Woyzeck" w reż. Katarzyny Deszcz w Teatrze Miejskim w Gdyni. Pisze Grażyna Antoniewicz w Polsce Dzienniku Bałtyckim.
Zaczyna się dobrze. Po pustej scenie żołnierskim krokiem defiluje chłopiec w papierowej czapce na głowie. Potem ktoś siedzi na krzesełku, owinięty ręcznikiem, z wyrzuconymi do przodu nogami, ktoś inny (z ogoloną na łyso głową) ostrzy brzytwę w rytm odrealnionych odgłosów. To Woyzeck (Dariusz Siastacz), garnizonowy fryzjer, goli Kapitana (w tej roli Stefan Iżyłowski). Słuchamy, że wieczność jest orką, która trwa wiecznie, że trzeba wolniej golić, że dreszcz przerażenia ogarnia, gdy się pomyśli, że świat w jedną dobę sam siebie obiega. Kapitan mówi o pogodzie, pieniądzach, kościele, naturze, moralności i cnocie, bez której nie ma co z czasem robić. Rytmicznie, co pewien czas uderza Woyzecka w kark - to element tresury. Pojawia się obłąkany Doktor (Sławomir Lewandowski), który przeprowadza na golibrodzie swoje eksperymenty i też próbuje go tresować. Jest Maria, pociągający Tamburmajor, sąsiadki, kobieta z brodą i grzech. Jest też