To, że krytycy teatralni, recenzenci nie mogą pozostawać na usługach teatru i płaszczyć się przed nim za cenę otrzymania bezpłatnego zaproszenia na premierę - wydawało mi się czymś najzupełniej oczywistym. Okazuje się, że nie dla wszystkich.
W czerwcowym numerze "Spotkań z Warszawą", w swoim comiesięcznym felietonie "Melpomena pióra Temidy", wspominając o szykującej się w Teatrze Studio premierze sztuki Esther Vilar pisałam m.in.: "Teatr Studio występuje z premierą spektaklu, którego tytuł zakrawa na swoistą prowokację. I to wcale nie proweniencji artystycznej. Amerykańska papieżyca - tak brzmi tytuł przedstawienia. (...) Tekst w czytaniu jest mniej niż średnich lotów, miałki, a chwilami wręcz nieudolny. Tematyką, a zwłaszcza tytułem, rzecz obliczona jest głównie na wywołanie szumu, co ma spowodować przyciągnięcie widzów do teatru. Tytuł - przynęta i temat - przynęta. Chyba nie trzeba dodawać, że robienie takiego show na temat papieża i Kościoła, a już zwłaszcza w naszym kraju, jest nie do przyjęcia. Tak dla wierzących, jak i niewierzących. Aż trudno uwierzyć, że dzieje się to na scenie teatru usytuowanego w samym centrum stolicy Polski - ojczystego kraju Papieża - niejak