Niezbadane są ścieżki teatrów. Kto zna historię wrocławskiego "Kalambura", zaduma się i przetrze oczy, oglądając jego ostatnie inscenizacje. Jakże odbiegają one od tradycji tej małej sceny, o której było głośno. I z tytułu własnych przedstawień wyróżniających się odrębnym stylem i poetyką. I z tym szyldem wiążą się przecież światowe spotkania teatru otwartego, będące istnym kijem w mrowisko, fascynujące, bulwersujące. Burzono w ich ramach ściany sceny pudełkowej, łamano konwencjonalne podziały na scenę i widownię, szargano świętości. Zespół "Kalambura" wyrażał niepokoje dzieci drugiej połowy dwudziestego wieku "W rytmie słońca", w brawurowym widowisku poetyckim, pełnym metafor i urody scenicznej. Takie teatry jak "Kalambur" podśmiewały się zawsze z nurtów dawno wyżłobionych, z serwitutów scen profesjonalnych, co to palą Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek. Przyszedł jednak wiek męski. Niegdysiejs
Tytuł oryginalny
Wolta Kalambura
Źródło:
Materiał nadesłany
Radar nr 8