- Jak zaczynałem w teatrze, twórcy umierali ze strachu, czy zostaną dobrze zrozumiani przez widzów. Teraz publiczność się boi, czy zrozumie, o co chodzi artystom, tym zaś nie zawsze na tym zależy - mówi JAN ENGLERT, aktor, reżyser, dyrektor Teatru Narodowego.
Jacek Cieślak: Czy zauważył pan, jako człowiek teatru, że teatr wywołuje zainteresowanie mediów i społeczeństwa nie swoją działalnością, tylko wtedy, gdy aktorka pokaże pupę reżyserowi, kiedy jest kłótnia o gejów, awantura na widowni albo groźba najazdu 50 tysięcy kibiców w proteście przeciwko przedstawieniu. Jan Englert: - Odpowiem krótko i węzłowato: winne są media. Teatr wychodzi naprzeciwko oczekiwaniom czasów i społeczeństwa, ale forma czy jakość wypowiedzi przestała mieć znaczenie - ważne jest, o czym jest spektakl, a raczej przeciwko komu, przeciwko czemu. To jest w Polsce zawsze najciekawsze: za kim ktoś jest albo przeciwko komu ktoś coś robi. To jest po części zrozumiałe, bo podobno bunt jest częścią postępu, a zbuntowany teatr jest jak tego postępu drożdże. Problem polega na tym, że wolność pomyliła się nam z anarchią. A lubi pan, jak wypowiadają się na temat teatru ludzie, którzy nigdy lub dawno w teatrze nie byli?