Postkomunistyczne media lamentują nad szykanami, z jakimi musiał się zmierzyć heroiczny dyrektor teatru we Wrocławiu. Cud, że człowiek w ogóle przetrwał! Poruszeni losem jego i oczywiście innych artystów, dziennikarze rzucili się z pomocą, bo przecież PiS ledwie doszedł do władzy, a już krępuje swobodę twórczą, bezcześci świętą wolność artystyczną - pisze Katarzyna Gójska-Hejke w Gazecie Polskiej.
Jak to dobrze, że są jeszcze ludzie gotowi wstawić się za sztuką. Od lat bohatersko bronią twórców filmu "Smoleńsk" przed atakami poszczególnych ministrów kultury, polityków partii ówcześnie rządzącej oraz przed nagonką zorganizowaną przez innych artystów, co to niepomni swojej misji, poparli cenzurowanie ogłoszone przez ludzi władzy, w której wyborcze komitety poparcia byli zaangażowani. Myślę sobie: dzisiaj owi dziennikarze mają prawo wypominać premierowi ostre słowa wobec teatru we Wrocławiu, bo przecież gdy władza bezpardonowo odcinała film "Smoleńsk" od wszelkich dotacji, oni również protestowali - nie kierują się wszak polityką, lecz szczerym szacunkiem do swobody twórczej. Tak właśnie oceniłabym obronę prymitywnie rozreklamowanego spektaklu ze stolicy Dolnego Śląska, gdyby rzeczywiście medialny chór czcicieli wolności wstawiał się za filmem o 10 kwietnia. Sęk w tym, że w wypadku obrazu Antoniego Krauzego reakcje były odwrotne.