Uprawianie twórczości dramaturgicznej w stanie depresji popołogowej sztuce nie służy. W tym stanie trudno się zdecydować, czy chce się tworzyć zjadliwą publicystykę , czy chce się odgrywać prowincjonalny kabaret, czy organizuje się manifestację przeciwko błędom w sztuce lekarskiej - pisze w w swoim stałym felietonie Michał Smolorz, po obejrzeniu "Położnic ze szpitala św. Zofii" w Chorzowie.
Przez stulecia mężczyźni szli na wojnę, gdzie albo ginęli, albo zabijali wroga. Ci, którzy ocaleli, wracali do domu, brali się za robotę i tak im schodziło do kolejnej wojny. Nikt ich o zgodę nie pytał, po prostu brali ich w kamasze. Mój starzyk Alojz spędził pół roku w okopach pod Verdun, obok niego padały tysiące kamratów, ich wywalone wnętrzności leżały w grząskim błocie pośród śmigających szczurów. Za nasypami rosły hałdy trupów siekanych przez plujące ogniem maximy, tonowe pociski z "Grubej Berty" rozrywały w strzępy całe kompanie, wszędzie unosił się trupi fetor i woń niemytych ciał. Nad ocalałymi nikt się nie rozczulał. Alojz wrócił do Gliwic, jak dawniej stanął przy tokarce i robił swoje. 28 lat później jego syn - też przez nikogo niepytany - kulił się pod oszalałym ogniem na Wale Pomorskim, następny rok przesiedział w sowieckim łagrze, walcząc z durem plamistym. A potem po prostu wrócił do swojej drogerii, gdzie