"Wojna i pokój" w reż. Marcina Libera w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Tomasz Domagała na blogu DOMAGALAsieKULTURY.
"Wojna i pokój" w Powszechnym zaczęła się od zachwytu. Na scenie zobaczyłem bale sprasowanej słomy - element inteligentnej i niezwykle przemyślanej scenografii Mirka Kaczmarka - i pomyślałem: cóż za finezja! Oświetlić "Wojnę i pokój" żniwami Lewina z "Anny Kareniny", zderzyć sielankę Lewinowskiej Rosji z zepsuciem i pustką moskiewskiej elity - pomysł znakomity. Dalej też nie było najgorzej. Demitologizacja tołstojowskiej Rosji, przypomnienie, że bohaterowie powieści to ludzie z krwi i kości pozytywnie mnie zaskoczyło. Pięknie wypełniała swoje zdania w tym temacie m.in. Joanna Drozda (Natasza) i Jacek Beler (Dołochow). Uwspółcześnienie fabuły i jawne odniesienia spektaklu do sytuacji na wschodniej Ukrainie też zapowiadały się interesująco. Niestety, pomysłów starczyło tylko na pierwszą część przedstawienia, a klęska miała prozaiczną przyczynę - twórcy nie mieli w tej sprawie absolutnie nic do powiedzenia. Nic ponad powtarzane jak mantra