Przez całe życie starał się być "aktorem z kropką". Starannie przygotowanym - co do słowa, co do gestu. Ale życie wymuszało ciągłe improwizacje. Na szczęście! - pisze Wiesław Kot w Przeglądzie.
Wojciech Pokora miał być nie aktorem, ale mechanikiem samochodowym. Po maturze w Technikum Budowy Silników Samolotowych w Warszawie poszedł pracować przy samochodach do fabryki na Żeraniu. Co polegało na tym, że jak ze Związku Radzieckiego przychodziły gotowe pobiedy, trzeba było im doczepić tabliczkę z nazwą Warszawa. I czekać, kiedy o młodych "mechaników" - Pokorę Wojciecha i jego kolegę Turka Jerzego - upomni się wojsko. Albo kółko teatralne, które przygotowywało do występów na akademiach pierwszomajowych. Młody Pokora tak się nakręcił tymi recytacjami, że na egzaminie do szkoły aktorskiej wypalił przed Zelwerowiczem: "Wyszedł Lenin w podartym paletku...". Nestor teatru był pewien, że szczeniak go podpuszcza, bo po kątach recytowało się tego Majakowskiego w wersji: "Wyszedł Lenin w podartym napletku...". Kiedy jednak ustalono, że to nie kpiny, lecz młodzieńcze pierwszomajowe zaczadzenie, Pokora z Turkiem zaczęli się kręcić koło teatr