Śpiewających aktorów mamy sporo. Nie w Teatrze Juliusza Słowackiego, niestety. Tak przynajmniej sądzić można po premierze "Śnieżycy". No cóż, scena w Słowackim wielka, powietrznych przestrzeni pełna, muzyka Koniecznego niełatwa, niezbyt melodyjna i agresywna. Trzeba by ją wyśpiewać głosem potężnym, emocjami rozwibrowanym. Być może wtedy rzecz cała nabrałaby sensu, a nawet urody. A jak jest? Smętnie. Scenę podzielono na dwa plany. Pierwszy to życie, czyli miłosny czworokąt Bronki (Mariola Pietrek), Ewy (Lidia Bogaczówna), Tadeusza (Andrzej Bryg) i Stanisława (Tadeusz Zięba). Jak u Przybyszewskiego, oczywiście. W głębi sceny, za czarnym przezroczystym tiulem, na wznoszącym się podeście jakieś poprzebierane postacie poruszają się lub zamierają w różnych pozach i gestach. W programie czytamy, że to postacie symboliczne. Za nimi, na horyzoncie, śnieżny - syberyjski niemal - pejzaż. W zakończeniu uniesie się tiulowa zasłona i Bronka, przy
Źródło:
Materiał nadesłany
"Dziennik Niezależny Nowa Europa" nr 176