"Don Juan" wyreżyserowany przez Jerzego Grzegorzewskiego zrobił na mnie wielkie wrażenie. Nade wszystko za sprawą tonacji, w której ten spektakl jest podany. Tytułowy bohater grany przez Jerzego Radziwiłowicza, to mężczyzna o poważnej, jakby zastygłej pod śmiertelną maską twarzy. Na nim i na całym podstawianym nam świecie ciąży pokrywa niebios zapełniona szeregiem kulturowych znaków. Moim zdaniem, to co zaproponował Grzegorzewski jest w gruncie rzeczy tragedią ludzkiej egzystencji rozegraną pod niebem kultury. Tragedią umieszczoną w scenografii i kostiumie, które przywodzą na myśl filmowe obrazy Petera Greenawaya. Są podobnie jak one - intertekstualne, uwikłane w całą masę sensów, skojarzeń, odniesień. Ale uwaga - tłumaczenie inscenizacji Grzegorzewskiego pojemnymi jak studnia bez dna terminami: postmodernizm czy dekonstrukcjonizm żadnym odkryciem nie jest i niczego nie załatwia. Ten "Don Juan" nie jest budowany ani na fundamentach zabawy z konwen
Źródło:
Materiał nadesłany
"Głos Wybrzeża" nr 43