Nie sposób przywołać historii jako takiej, jednak jej opowiadanie, ucieleśnianie i głośne świadczenie o niej już jest jej przywołaniem - o spektaklu "Tryptyk Stanisławowski" w reż. Tadeusza Malaka prezentowanym w katedrze wawelskiej na inaugurację III Festiwalu Dramaty Narodów pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.
Oszczędna w formie i (nazbyt) bogata w treść wieczornica w katedrze wawelskiej to pod wieloma względami zjawisko nietypowe. Z jednej strony z pewnością spodobać się mogła spragnionym sztuki słowa widzom (czy też słuchaczom), których współczesny, widowiskowy teatr reżyserów nie rozpieszcza. Żywe słowo, podane w majestatycznej oprawie katedry może być pociągające i atrakcyjne. Srogie rozczarowanie jednak spotkało tych wszystkich, którzy przyszli obejrzeć przedstawienie. Wzniosłe strofy i akapity prezentowanych tekstów niewiele miały wspólnego ze współczesnym teatrem. Stały się raczej próbą wskrzeszenia tradycji teatru rapsodycznego, w którym na zanalizowanym, zrozumianym i inteligentnie podanym słowie zasadzał się spektakl. Wśród zastrzeżeń i wszelkich niedostatków wawelskiego pokazu, nie można pominąć milczeniem faktu, że oto na naszych oczach teksty poetyckie nieomal ucieleśniały się. Konfesja św. Stanisława, jedna z najistotniejsz