Z NIEWIELKĄ przesadą można by zaryzykować twierdzenie, iż teatr epicki nie istnieje poza moralitetem i jego pochodnymi. Nikomu, jak dotąd, nie udało się wypracować formuły narracyjnej, która zdolna byłaby zastąpić dyskurs dramatyczny, nie osłabiając napięcia, nie rozpraszając uwagi widza, nie eliminując dziania się, które jest istotą dramatu. Wszystkie znane mi próby, zdążające w kierunku teatru epickiego, usiłowały bądź to podporządkować sytuacje statyczne prawom dynamiki, bądź też, rzadziej zresztą lecz z większym powodzeniem, odwrotnie. Obronną ręką z zapasów tych wychodzili ci tylko, którzy przywołując na pomoc tradycje moralitetu, w jego już to kościelnym, już to jarmarcznym wydaniu, cały nacisk kładli na umowność i dialektyczną właściwość postaci scenicznych; wtedy to, bez obawy zakłócenia dramatycznego toku, pokonując śmieszność jej własną bronią, narrator mógł ingerować dowolnie w wywoływaną przez siebie akcj
Tytuł oryginalny
Własnymi siłami o wiecznym tułactwie
Źródło:
Materiał nadesłany
"Polityka" nr 8