Choroba nie zakończyła jej kariery. Teraz znowu śpiewa i robi to fantastycznie. MAŁGORZATA WALEWSKA opowiada o przezwyciężaniu choroby.
- Tuż przed wyjściem na scenę moje serce zaczęło bić nierytmicznie. Czasem arytmia sama ustępowała, ale nie w tym przypadku. Wysiłek na scenie zakończył się obrzękiem płuc i utratą przytomności. Trzy dni spędziłam na intensywnej terapii w szpitalu uniwersyteckim w Krakowie. Następnie w Aninie pomyślnie przeszłam drugi, jak się potem okazało, niepotrzebny, wielogodzinny zabieg kardiologiczny. Znów Pani koncertuje. Nie obawia się Pani, że ponownie zemdleje na scenie? - Nie. Po pierwsze, czuję się świetnie i sądzę, że właśnie teraz jestem naprawdę w szczytowej formie - czasem mam wrażenie, że czuję się lepiej niż przed chorobą. A po drugie, nie mam zupełnie czasu się nad sobą roztkliwiać, bo mam za dużo obowiązków i obciążeń, gdyż jestem odpowiedzialna za los wielu ludzi. Co Pani czuła ponownie grając "Carmen"? Czy w świadomości został jednak jakiś lęk? - Mimo tych dramatycznych przeżyć, jak tylko udało mi się poko