To pytanie zadawali sobie wszyscy wtedy i dzisiaj: dlaczego publiczność tak reagowała? Dlaczego klaskała po każdym fragmencie tekstu o wolności, o zniewoleniu przez Rosję? Dlaczego nagle dostrzegła w nich aluzję do Polski 1968 r.? Co się działo na tych spektaklach? Przecież niewiele wcześniej wystawiano "Dziady" w Teatrze Polskim i nikomu się z niczym nie kojarzyły - pisze Seweryn Blumsztajn w specjalnym dodatku Gazety Wyborczej poświęconemu "Dziadom" Dejmka.
Zostawmy na boku hipotezę prowokacji. To jak rozmowa o krasnoludkach. Nikt zresztą żadnych papierów na to, że SB organizowała manifestacje, na spektaklach "Dziadów" nie znalazł. Małgorzata Dziewulska w tekście obok szuka źródeł reakcji publiczności w inscenizacji Dejmka. Podobnie myślała zresztą wtedy władza, a może i sam Dejmek. Usiłowali jakoś złagodzić spektakl, a to wycofując się z wiersza "Do przyjaciół Moskali", a to zdejmując kajdany Konradowi. Nic to nie dawało, tekst niósł widzów, bo taki przyszedł czas, że się im kojarzyło. Tak bywało już w naszej historii, że się wszystko zaczynało z wolnością kojarzyć i zaraz potem wybuchało powstanie. I wybuchło w marcu. "Dziady" to był pierwszy incydent takiej przedpowstańczej gorączki. Coś jednak było też chyba w samym spektaklu. A przecież przyszedłem do Teatru Narodowego nie po artystyczne wzruszenia, ale żeby protestować przeciwko zabieraniu nam narodowego dramatu.