Broniący swojej godności inteligent - takim przede wszystkim zapamiętamy Władysława Kowalskiego.
Miał 81 lat. Grał właściwie do ostatniej chwili - w stołecznym Teatrze Dramatycznym. Szczególnie często występował w sztukach Czechowa - był jakby z nich wyjęty. Przed 43 laty był najlepszym, przygniecionym życiem Andriejem Prozorowem w telewizyjnych "Trzech siostrach" (1974). Trzy lata temu na scenie Dramatycznego powłóczył nogami jako zgrzybiały Fierapont, woźny, w tej samej sztuce. Na początku kariery był typem delikatnego chłopca, długo grywał tego typu postaci - jak Chuch w "Kapeluszu pełnym deszczu" w Teatrze Wybrzeże (1959). Wiele lat w warszawskim Teatrze Ateneum dano mu możliwość udziału w najsławniejszych przedstawieniach, w bardzo zróżnicowanym repertuarze. To on był Kiriłowem w sławnych "Biesach" w reżyserii Janusza Warmińskiego (1971). Ja kojarzę go z Teatrem Powszechnym z czasów jego świetności, czyli dyrekcji Zygmunta Hübnera. W pierwszym przedstawieniu kadencji tego dyrektora: niezwykle gęstej i efektownej "Sprawie Danton