- Ludzie chcą się śmiać, chcą komedii i fars. I uciekanie przed tym jest błędem. Przynajmniej w miastach, w których istnieje jeden teatr dramatyczny - mówi reżyser Witold Mazurkiewicz. 14 września w białostockim Teatrze Aleksandra Węgierki premiera jego najnowszego przedstawienia, "Wszystko w rodzinie".
Poznaliśmy się w 1997 r. na organizowanym przeze mnie spektaklu w Suwałkach. Był Pan wtedy u progu swojej kariery zawodowej. Od razu 20 nagród za "Ferdydurke" Gombrowicza - drugi spektakl realizowany razem z Januszem Opryńskim z Teatru Provisorium. Jak wpływa na artystę sukces u progu kariery? - Sukces? No tak, sukces niewątpliwy. Teraz mogę o tym mówić z perspektywy czasu, bo wtedy oczywiście cieszyliśmy się z "Ferdydurke" i jej nagród. Dziś pewnie już niezliczonych. To był jakiś spektakularny sukces tego przedstawienia. Nie wiem, czy wtedy myślałem, jak to wpłynie na jakąkolwiek naszą karierę, bo myśmy poniesieni tym sukcesem "Ferdydurke" kilkanaście lat nie wysiadali z samochodu, samolotu - podróżowali po całym świecie z tym spektaklem. A później (może złe słowo, ale trochę prawdziwe) "odcinaliśmy kupony" od sukcesu "Ferdydurke" i podróżowaliśmy również z innymi spektaklami. Czy to się nazywa "być dzieckiem szczęścia"? W pewnym sens