EN

7.01.2016 Wersja do druku

Witold Dębicki: Biorę co przyniesie los

Grę przed kamerą cenię szczególnie. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że gdybym nie dostawał propozycji pracy na planie filmowym, pewnie zrezygnowałbym z zawodu.

Aktor drugoplanowy. Lubi Pan to określenie? - Nie ma ono dla mnie większego znaczenia, bo swoją pracę, swój zawód zawsze traktowałem poważnie. Nigdy nie miałem też przerostu ambicji, parcia na szkło. Można powiedzieć, że w jakiś sposób, z zawodowego punktu widzenia, jestem raczej beztroskim facetem, który ze spokojem i pokorą bierze to, co przyniesie los. Nie napinam się, nie czuję takiej potrzeby. To sprawdzona metoda, by dostać choćby niewielką rolę? - Nie ma nic lepszego dla aktora! Do castingów starałem się podchodzić na luzie, z dystansem, i może dlatego przechodziłem je zazwyczaj pomyślnie. Tak jak ostatnio do "Szalbierza" w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Zamiast karkołomnych i pochłaniających energię starań, żeby dostać rolę, skupiałem się na swoich obowiązkach i zadaniach. Zarówno w teatrze, jak w filmie, choć grę przed kamerą cenię szczególnie. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że gdybym nie dostawał propozycji pracy n

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Biorę co przyniesie los

Źródło:

Materiał nadesłany

Życie na Gorąco nr 1

Autor:

Rozm. Artur Krasicki

Data:

07.01.2016