Powiedzmy sobie szczerze - "Ptaszek Zielonopióry" Carla Gozziego, po raz pierwszy pokazywany w Polsce na zawodowej scenie, nie okazał się dziełem na miarę oczekiwań. Tekst jest zgrabnie skrojoną baśnią filozoficzną, w której pojawiają się i cudowne odnalezienia królewskich dzieci, spuszczonych w wieku niemowlęcym do rzeki przez dworskiego sługę i, nie mniej fantastyczny, powrót do świata żywych ich matki, królowej Ninetty, podstępnie pogrzebanej pod... rurą od zlewu, i ożywające posągi, i inne cudeńka. Więcej niż trzy czwarte akcji sztuki reżyser Piotr Cieplak rozgrywa na proscenium rozbudowanym w głąb widowni (o zlikwidowane trzy rzędy foteli) - z żelazną kurtyną w tle - co już samo w sobie wydaje się irytującym dziwactwem, bo sytuacjom brak scenicznego oddechu. Na domiar złego, tak bliski żywy plan ostentacyjnie ujawnia działanie teatralnej maszynerii, szczególnie zaś zapadni, co w tym konkretnym przypadku wydaje się zupeł
Źródło:
Materiał nadesłany
Rzeczpospolita nr 23