Jak być kochanym? - pyta polski teatr i sam sobie odpowiada. To i owo. Jedni stawiają na widza, inni na literaturę. Młodzież zaś (młodsza i starsza) uparła się demonstrować ambicje twórcze. Rzadko kto schodzi poniżej Witkacego. Dlaczego? Reżyserzy śnią jeden wielki sen o aprobacie, w którym chór widzów woła: Witkacy, ach Witkacy, a reżyser? Cacy, cacy! Ilustracją tego zjawiska są dwie ostatnie premiery warszawskie, które poza nazwiskiem autora łączy wysoka jakość papieru (kreda, połysk) użytego na zaproszenia i ulotki, brak programów i brak sensu oraz przyjemna nuda snująca się w roli głównej po scenie. Niektórzy powiadają, że przyjemnie jest patrzeć na cudze niepowodzenia. Patrzmy więc. Najpierw Nowy. "Karaluchy", tytuł z jednoaktówki 8-letniego Witkiewicza, Staś drukował swoje juwenilia w Zakopanem 1893 r., co - rzecz jasna - należało do dobrego tonu w dobrych rodzinach, a nie do obowiązków wobec Sztuki. Tych drobiazgów jest
Źródło:
Materiał nadesłany
"Express Wieczorny" nr 73