Moda na Witkacego nie mija, ale przybiera formy - zwłaszcza w przypadku tego autora - nieco karykaturalne. Oto pisarz, którego dramaty przez długi czas uważano za szczyt niedorzeczności i nonsensu, uznany został nagle za klasyka. Pisarz, którego sztuki stawały się pretekstem do scenicznego wygłupu, czyli - jak chcieli inscenizatorzy - prezentacji awangardowego teatru, jest traktowany niemal jak wieszcz, prawie na klęczkach. Gdy grubo przed wojną próbowano wystawić w warszawskim Teatrze Małym (sic!) "Tumora Mózgowicza" Witkacego, aktorzy zbuntowali się i ogłosili niemal formalny strajk: oni do takiego głupstwa ręki nie przyłożą. (Dodajmy, że sztuka przeszła wcześniej próbę sceny w Krakowie, gdzie wystawiona przez Teofila Trzcińskiego miała dwa przedstawienia). Dziś pisze się o specjalnym stylu gry aktorskiej w utworach Witkacego. Ale co tam gra aktorska! Pisze się o filozofii i prekursorstwie Witkiewicza, o jego - niegdyś wyśmiewanych - koncepcjach est
Tytuł oryginalny
Witkacy
Źródło:
Materiał nadesłany
"Zwierciadło" nr 11