Zamiast ciągłej zmiany tempa, melodii słowa i natrętnych powtórzeń, są bardziej lub mniej udane gagi aktorskie. Reżyser zgubił niemal cały ciężar spektaklu - o "Więzieniu powszechnym" w reż. Adama Orzechowskiego w Teatrze Wybrzeże pisze Łukasz Rudziński z Nowej Siły Krytycznej.
Dramat Dirka Dobbrowa "Więzienie powszechne" to może nie jest sceniczny Mount Everest, ale taka Orla Perć na pewno. Trudności czekają inscenizatora na każdym kroku - spiętrzone metafory, trudna, nietypowa rytmika tekstu, który co raz zwalnia i przyspiesza akcję, mnóstwo miejsc niedookreślonych, pozostawiających bardzo szeroki wachlarz możliwości w doborze środków czy formy i wreszcie migotliwe, niedopowiedziane zakończenie, dające reżyserowi szansę na bardzo różne jego interpretacje. Słowem - "Więzienie powszechne" wymaga dobrego pomysłu inscenizacyjnego. Adam Orzechowski, dyrektor gdańskiej sceny i jednocześnie reżyser tego spektaklu, ledwie dobrnął do końca szlaku. Ascetyczna scenografia. Wielkie metalowe drzwi od windy, scena przypominająca arenę do walki, odrapane ściany. Nic więcej. Pustka. Za chwilę scena zapełni się aktorami, którzy przez półtorej godziny będą starali się nas przekonać, że rzeczywistość ich postaci ma coś wspóln