Przedstawienie Macieja Prusa w Teatrze Narodowym należy do spektakli, o których nie można napisać ani dobrze, ani źle. Jeśli powiem, że przedstawienie jest za krótkie, czytelnicy przypomną, że kiedyś ganiłem zbyt długie inscenizacje Czechowa. Jeśli napiszę, że brakuje w nim komizmu, wypomną, że niegdyś krytykowałem zbyt kabaretowe wersje "Wiśniowego sadu". Jeżeli natomiast zarzucę przedstawieniu, że jest za bardzo aktorskie, a za mało reżyserskie, zaraz podsuną mi pod oczy artykuł, w którym ogłosiłem koniec inscenizacji. Tak czy owak, wyjdzie na to, że się czepiam. Tymczasem chodzi nie o to, czy spektakl Prusa jest krótki, czy długi, śmieszny czy smutny, aktorski czy reżyserski, ale o to, czy porusza widzów historią o sprzedaży pewnego majątku, napisaną przed stu laty. Otóż porusza. W przerwie zszedłem do baru i usłyszałem tam opowieść młodej dziewczyny, która w "Wiśniowym sadzie" zobaczyła własne życie. Od lat jej rodzina zwleka z
Tytuł oryginalny
Wiśniowy sad
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Wyborcza nr 215