- Nie mam nic przeciwko tradycji, ale chcę wprowadzać na scenę estetykę naszych czasów - mówi Mariusz Treliński, dyrektor artystyczny Opery Narodowej. - Wprowadzamy do opery wirusa - wirusa młodego pokolenia, ludzi, którzy nie godzą się na jej zastaną formułę.
Za pana sprawą Opera Narodowa realizuje cykl "Terytoria", który ma tylu widzów, że na przedstawienia praktycznie nie można dostać biletu. A nie jest to łatwy repertuar. - "Terytoria" to projekt, który próbuje wypełnić wieloletnią lukę. Kultura operowa w naszym kraju była szalenie zachowawcza i tradycyjna. Nie mam nic przeciwko tradycji, ale mam wiele przeciw nudzie. Jeżeli od lat w sztuce powiela się te same wzorce, to nieuchronnie staje się ona martwa i nikogo z nas nie dotyczy. Od 20-30 lat w Operze Narodowej wystawiano opery Włochów, rzadziej Niemców, prawie w ogóle Francuzów, nie mówiąc o innych częściach świata. Jakby nie istnieli: Wagner, Britten, Beriioz, Janaćek i muzyka współczesna. Muzyka kończyła się na połowie XIX w. Powstawał zakłamany obraz. To tak, jakby w kinach grano tylko amerykańskie superprodukcje, jakby nie było Almodóvara, braci Coen, nawet Kieślowskiego. Program naszej opery próbuje wypełnić tę wieloletnią lukę, a Ter