"Kruk z Tower" Andrieja Iwanowa w reż. Aldony Figury w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Wszystkich.
Andriej Iwanow, zamieszkały w Mińsku filolog i dramaturg, redaktor, scenarzysta w Studiu Filmów Animowanych w Mińsku, napisał i ukończył w zasadzie tylko jedną sztukę – „To wszystko przez nią” (wystawiono ją w 2014 roku w Teatrze Dramatycznym w Norylsku). I właśnie ten tekst, w tłumaczeniu Bożeny Majorczyk, wzięła na warsztat Aldona Figura. Wyreżyserowany przez nią „Kruk z Tower” to poruszający dramat psychologiczny o toksycznych relacjach w rodzinie, braku więzi, nieumiejętności porozumiewania się z najbliższymi, a także o potrzebie miłości, akceptacji i ogromnej samotności.
Na początku jawi nam się pozornie normalny dom i w miarę dobrze sytuowana rodzina, całkiem przeciętna i zwyczajna, choć niepełna – siedemnastoletni Kostia i jego matka. Po śmierci Wani zostali sami, we dwoje i swą samotność każde z nich przeżywa na własny sposób, ale oboje nie potrafią poradzić sobie ze stratą. Prawie nie rozmawiają ze sobą, choć matka czasem próbuje przełamać niezdrowe milczenie, zbliżyć się do syna – bezskutecznie. Kostia odsuwa się od realnej rzeczywistości i zanurza w wirtualnym świecie, przyjmując pseudonim – mrocznie brzmiący nick Kruk z Tower. Nie odrywa się od komputera, a jego relacja z matką cały czas się pogarsza. Rodzicielka odczuwa jego chłód i bardzo boli ją synowski brak miłości. Pewnego dnia wpada na pomysł – udając rówieśnicę Kostii, zakłada fikcyjne konto na Facebooku i jako Toffi – tajemnicza dziewczyna, która identyfikuje się z subkulturą gotycką, a w dodatku cierpi na rzadką chorobę, zaczepia go. Udaje się nawiązać kontakt i oboje codziennie rozmawiają ze sobą. Chłopak coraz bardziej angażuje się w wirtualną znajomość, nawet zmienia się w widoczny dla otoczenia sposób, trochę weseleje. Matka cieszy się jak dziecko, ale czy jej radość jest uzasadniona? Nie rozumie, jak bardzo ryzykowną grę podjęła i nie potrafi dostrzec granicy, której przekraczać nie wolno, by nie doprowadzić do tragedii.
Na malutkiej scenie pojawiają się dwie osoby: niemłoda już kobieta i nastolatek. Jedna z nich to Matka (Katarzyna Herman), która początkowo skrywa swój ból, nawet dowcipkuje i z dystansem, w miarę spokojnie opowiada o sobie oraz o swoim życiu z dorastającym synem. Kostia też nie jest wyjątkowy (Konrad Szymański) – zwykły, może trochę nadto zbuntowany i bardzo ponury kilkunastoletni chłopak. W miarę upływu akcji wszystko się zmienia, dramatyzm narasta coraz szybciej, a atmosfera gęstnieje. Tak naprawdę w przedstawieniu słyszymy dwa monologi w formie rozmów z wirtualnym, nieobecnym przyjacielem (w przypadku Kostii) i przyjaciółką – Matka mówi do niej, ale jej samej widz nie zobaczy. Katarzyna Herman i Konrad Szymański zwracają się bezpośrednio do publiczności, dzięki czemu mamy wrażenie osobistego uczestnictwa w dramacie, który przestaje bawić jak tragikomedia – wraz z rozwojem wydarzeń zaczyna bardziej przypominać antyczną tragedię. Dostrzegamy niewidoczną okiem barierę, która dzieli matkę i syna – każde z nich porusza się jakby wewnątrz własnej, szklanej kuli, niedostępnej dla drugiej osoby. Opowiadanie o relacjach między najbliższymi, a mimo to tak oddalonymi od siebie ludźmi, prezentuje ciekawe i wnikliwe spojrzenie na rodzinę z dwóch perspektyw. Co więcej – opisana przez Andrieja Iwanowa historia mogłaby wydarzyć się wszędzie, w każdym kraju. Pomimo pulsujących emocji, osobistych i szczerych wypowiedzi związanych z konkretną sytuacją, udało się Aldonie Figurze stworzyć uniwersalną, bogatą historię – przypowieść o nieumiejętności porozumienia z dorastającym dzieckiem, potrzebie bliskości w rodzinie, a także niebezpieczeństwach tkwiących w sieci, w tym uzależnieniach. Satyryczne teksty i czarny humor czynią spektakl lżejszym, wywołują śmiech, ale dobrze zdaję sobie sprawę z ciężaru poruszanych problemów i powagi tematu.
Matka, w którą wspaniale wciela się Katarzyna Herman, nie ma lekkiego życia – przeżywa własną żałobę, a jednocześnie musi udźwignąć cały ciężar odpowiedzialności za Kostię. Na jej barkach spoczywają nie tylko obowiązki związane z utrzymaniem domu, ale i zapewnienie dziecku zaspokojenia podstawowych potrzeb psychicznych, w tym rzecz jasna bliskości. Katarzyna Herman próbuje bronić swej bohaterki, odsłaniając jej wewnętrzny, zagmatwany świat, niełatwe dylematy i ból. Z naturalnością w głosie, gestach, wypowiadanych słowach, bez cienia sztuczności, pomału kreśli interesujący, wnikliwy portret osobowościowy bohaterki. Grając matkę, bardzo wiarygodnie pokazuje jak czuje się kobieta odrzucana przez własnego syna – chłopiec zwraca się do matki, jedynej bliskiej osoby, z coraz większą niechęcią. W rozmowach z Toffi Kostia prezentuje wręcz nienawiść wobec rodzicielki. Dzięki aktorce i jej znakomitej kreacji łatwiej nam zrozumieć bohaterkę, co nie znaczy – usprawiedliwić. Zadaję sobie pytanie, czy między synem a matką istniało kiedykolwiek poczucie rodzinnej bliskości i wspólnoty? Prawdą jest, że rodzic nie powinien kosztem dziecka, zasłaniając się jego dobrem, posługując oszustwem poprawiać swego stanu psychicznego. Nawet jeśli cierpi na depresję, jest samotny czy nieszczęśliwy. Dorastanie dzieci nigdy nie oznacza utraty kontaktu z nimi. Trzeba tylko, w miarę dojrzewania dziecka, częstokroć za cenę poświęceń, przedefiniować obszary naszej bliskości. Problemy w rodzinie, w tym nasilone, agresywne zachowania nastolatków zawsze mają swoje głębokie uwarunkowania w historii rodziny – zarówno w dynamice jej rozwoju, jak w wytworzonych przez nią wzorcach funkcjonowania oraz cechach osobowościowych poszczególnych jej członków. W przypadku dramatu Andrieja Iwanowa niewiele wiemy o ojcu, który nie żyje. Zdawkowe słowa padają z ust obojga bohaterów, reszty możemy się domyślać. Katarzyna Herman idealnie oddaje wielki problem bohaterki – kobieta nie umie rozmawiać z dzieckiem o zmarłej osobie. A rozmowa, nawet jeśli jest trudna i prowokuje rozpacz, jest ważna. W przypadku Kostii i jego matki raczej dochodzi do przesady – dorosła kobieta wyraźnie sama jeszcze nie przepracowała żałoby, dlatego nie potrafi udzielić wsparcia synowi.
Konrad Szymański jako Kostia zachowuje się jak wielu nastolatków – używa typowego, często wulgarnego słownictwa, bywa agresywny. Ale za agresją kryje się coś więcej – samotność, potrzeba uczucia, akceptacji, z którą radzi sobie szukając oparcia wśród równie samotnych ludzi w sieci. Social media pozwalają mu na szczerość – choć wiadomo, że czasem bywa odwrotnie. To tam, na czacie, albo w innej formie, możemy grać lepszą wersję siebie, nieprawdziwą, upragnioną, zyskując ułudny spokój i akceptację. Pytanie jak długo i z jakim skutkiem? Konrad Szymański, młodziutki artysta, czerpiąc z bogactwa znanych mu technik aktorskich potrafi pokazać, jak żyje i co czuje jego bohater – niczym za szybą, niedostępny emocjonalnie, obserwując słabego, bezradnego rodzica. Nie ma szans na interakcje fizyczne z najbliższą osobą – normalne, czułe, niewynikające z niestabilności matki i jej bezradności w obliczu wrogiego nastawienia syna. Dopiero na facebooku, wobec internetowej przyjaciółki, bez strachu odkrywa swą delikatność i kruchość, umiejętność darzenia uczuciem. W rzeczywistym świecie nie umie pogodzić się z utratą ojca i nie może liczyć na wsparcie matki. Między Herman a Szymańskim aż buzuje od emocji, mimo to grają z pełną kontrolą, bez odrobiny przesady, mocno skupieni na swych postaciach. Pomaga im dobrze zaprojektowana przestrzeń – skromna, jednak wymowna scenografia Joanny Zemanek. Dwa fotele oraz wisząca w centrum sceny huśtawka – ważny element, symbol wzlotów i upadków, a przede wszystkim chwiejności, która towarzyszy wszelkim relacjom w tym spektaklu, są wystarczającą dekoracją. Całość dopełniają projekcje Marty Miaskowskiej, obrazujące najczęściej wirtualność, czyli drugi, równoległy świat, w którym żyją bohaterowie.
„Kruk z Tower” to mocne, emocjonalne duo, koncert na dwoje aktorów. Katarzyna Herman i Konrad Szymański grają tak sugestywnie, że chwilami można poczuć dreszcze. Ich słowa, krzyk, pełne lęku i rozpaczy skulenie, maleńki gest są doskonale wypracowane i potrzebne. Aktorów wspiera czujna pani reżyser, która potrafi w tekście ukraińskiego pisarza dostrzec wszelkie niuanse i uniwersalność opowiadanej historii. Wystarczy, by zaspokoić wybredne gusta i zaintrygować wszystkich widzów.