Którejś umajonej niedzieli opuść miasto. Wstań i idź. Kierunek obojętny. Tuż za rogatkami trafisz niechybnie na wieś jakąś lub miasteczko. Teraz pomódl się o odrobinę szczęścia. Jeśli będzie ci dane - wkroczysz w nieuleczalnie prowincjonalny światek niedzielnego odpustu. Wiedz, że teraz musisz być niezłomny jak opoka. Nie daj skusić się na żałosnego, taniego jak barszcz, ogórka kiszonego, nie graj w trzy karty z zieloną tresowaną małpką, ani też, broń Boże, nie zerkaj tęsknie na gipsową podobiznę ukochanego King-Konga - to na pewno nie jest on. Przejdź dumnie mimo. Odszukaj kupca od dmuchanych baloników. Wybierz którykolwiek, na chybił trafił - nie o konkret chodzi, ale o zasadę. Rzecz w tym - nie jaki balon, a w tym -że balon. Teraz możesz już przystąpić do boskiego procederu pompowania. W zacisznym lepiej miejscu - szkoda bowiem, żeby wiejska dziatwa dworowała sobie z ciebie - chwyć zębami ustnik balonu i - by nie p
Tytuł oryginalny
Wiosenna teoria dmuchania balonów
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik Polski Nr 92