"Kordian" w reż. Szymona Kaczmarka w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Aleksandra Spilkowska w Teatraliach.
Na bohatera narodowego nie ma miejsca w realizacji Szymona Kaczmarka. Na romantyczne samobójstwo też nie, więc przyjmuje ono formę eutanazji sparaliżowanego Starego Kordiana. Koncept obiecujący, ale niewystarczający na pełnospektaklowe maltretowanie Słowackiego. Spektakl Kaczmarka to interpretacja pełna niewykorzystanych szans. Odejście od stereotypowo pojmowanego romantyzmu zastępuje skupienie się na chłodnej i przemyślanej śmierci, której nieustannie poszukuje tytułowy bohater. Szybko jednak okazuje się, że nie wiadomo, dokąd ta droga nas prowadzi, a kolejne sceny coraz bardziej skupiają się na walce z tekstem i jego uproszczonym, ale pokutującym w zbiorowej świadomości odczytywaniem. Przez to oryginalny skądinąd pomysł reżysera traci potencjał, a kolejne sceny coraz bardziej przypominają czytanie dramatu poważnie potraktowanego nożyczkami. Odczytywanie tekstu pojawia się zresztą naprawdę, w scenie z rodzicami, Laurą i księdzem-papież