Tak sobie rozmyślam po obejrzeniu "Wesela" Teatru Malabar Hotel. Reżyseria znakomita, dynamiczna, precyzyjna, efektowna a zawsze z sensem. Aktorzy rewelacyjni, takiej dykcji i głosów, sprawności ruchowej i zespołowego aktorstwa nie pamiętam, kiedy uświadczyłam. Dzięki temu wszystkiemu publiczność poznaje "Wesele", a dramat nadal żyje - pisze Anna Schiller w felietonie dla e-teatru.
"Wesele", sztuka, która zbłądziła pod strzechy pars pro toto: jej powiedzenia przeniknęły do języka potocznego i stały się jego częścią. Przynajmniej tak było w czasie minionym, gdy język jeszcze nie zubożał na korzyść angielszczyzny, pieniędzy i rodzimego chamstwa. Ludziom teatru nie postałoby wówczas w głowie, że należy zlikwidować teatr narodowy, gdyż, ich zdaniem, jego kanon to oczywisty anachronizm. Szczęśliwie siła fatalna Wyspiańskiego nie przestała działać i nie daje spokoju. Wojciech Smarzowski zrobił w kinie wybiórczy i uproszczony obraz współczesnych Polaków opętanych bożkiem mamony. W teatrze Michał Zadara przełożył "Wesele" na współczesny kostium i obyczaj, nie zmieniając słówka i kompromitując naród z równą dosadnością, co Wyspiański. Ale Zadara to wybryk kultury, kosmopolita wykształcony zagranicą, w wieku dorosłym poznający polski dramat, zafascynowany nim, traktuje go z pietyzmem. Piotr Cieplak w pierwszej