"Wilk" w reż. Marcina Libera w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w Przeglądzie.
"Nie jesteśmy winni, a mimo to jesteśmy odpowiedzialni", przestrzegał Harry'ego, bohatera "Wilka stepowego", geniusz Mozart. Powieść Hermanna Hessego do dziś uchodzi za biblię buntowników i odmieńców. Młodemu reżyserowi Marcinowi Liberowi posłużyła jako punkt wyjścia do scenariusza o współczesnym samotniku, który nie mieści się w świecie zdominowanym przez pseudowartości. Harry próbuje przekroczyć "żółtą linię", za którą rozciąga się w jego przekonaniu kraina wolności. Dopóki Liber trzyma się jako tako Hessego - oczywiście względnie, bo cała pierwsza część spektaklu toczy się na niby-pokładzie samolotu, a jego towarzysze to stewardzi - spektakl rozwija się w dobrym rytmie, kryjąc zagadkowy podtekst: bunt ściera się ze skrajną użytecznością, gorączka bohatera z zawodowym zimnem obsługi samolotu i zaskakującym demonizmem drugiego pasażera. Kiedy jednak metafora przemienia się w dosłowność - na ekranach w drugiej części kró