Widz dowiaduje się, że wszyscy jesteśmy sterowanymi marionetkami, niedokończonymi kukłami, dyletantami, którzy nie potrafią stworzyć niczego, co nie byłoby kiczem. Problem w tym, że Wiktor Rubin sam wpadł w takie właśnie schematy. Dał się wtłoczyć w ramy bieżących teatralnych trendów. Sam stał się manekinem. Ostatnio bardzo modnym - o "Lalce" w reż. Wiktora Rubina w Teatrze Polskim we Wrocławiu pisze Tobiasz Papuczys z Nowej Siły Krytycznej.
Manekin, marioneta, figura, kukła. Człowiek odhumanizowany w świecie, w którym duch już dawno przegrał nierówną walkę z materią. W kręgu tej problematyki porusza się wystawiona we wrocławskim Teatrze Polskim "Lalka" na motywach powieści Bolesława Prusa. Wiktor Rubin, reżyser spektaklu, poszedł utartymi ścieżkami publicznego dyskursu o kondycji współczesnego świata, nie wnosząc jednak do tej dyskusji niczego oryginalnego, a jedynie pogłębiając jej stereotypowy charakter. Rubin zdążył nas już przyzwyczaić do scenicznych adaptacji prozy. Wystarczy przypomnieć choćby jego dwa niedawne wrocławskie spektakle - "Terrodrom Breslau" według powieści Tima Staffela i "Cząstki elementarne" Michela Houellebecqa. Nie dziwi więc "Lalka", która w tym przypadku jest tylko inspiracją, punktem wyjścia do przekazania pewnych sensów, które z tekstu Prusa niekoniecznie muszą wynikać. Rubin wraz z Jolantą Janiczak i Piotrem Rudzkim napisali współczesny scenariu