Przez sześć lat śpiewałem w Łodzi. Byłem na etacie i współpracowałem z łódzkim Teatrem Wielkim - z prof. Wiesławem Bednarkiem, artystą operowym, wykładowcą Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, rozmawia Dariusz Pawłowski w „Dzienniku Łódzkim”.
Niedawno otrzymał pan Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski.. To wielkie wyróżnienie?
Na pewno. Kilka miesięcy temu otrzymałem też Złoty Medal Gloria Artis. To są bardzo wyróżnienia. A Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski to jedno z najważniejszych odznaczeń. państwowych. Drugie po Orderze Orła Białego. Kiedyś nie przywiązywałem znaczenia do takich wyróżnień , ale jest to duża satysfakcja. Jestem od wielu lat na emeryturze w teatrze. Pracuje jeszcze w Akademii Muzycznej w Bydgoszczy.
Był pan związany z łodziki Teatrem Wielkim. Doceniono więc też pana pracę w Łodzi?
Oczywiście. Przez sześć lat śpiewałem w Łodzi. Byłem na etacie i współpracowałem z łódzkim Teatrem Wielkim. Kiedy dyrektorem teatru był Kazio Kowalski to w imię naszej długiej przyjaźni mnie angażował. Po studiach zachowałem etat w Warszawie, ale na stałe przeszedłem do Teatru Wielkiego w Łodzi. Pochodzę ze Zduńskiej Woli więc ta Łódź zawsze była mi bliska. Jednak dyrektor Teatru Wielkiego w Warszawie zapowiedział, że mogę na stałe pracować w jednym miejscu. Wróciłem więc do stolicy.
Jak pan wspomina te łódzkie lata?
Nie mogę powiedzieć nic złego. Do pracy przyjmował mnie jeszcze Janusz Cegiełła, potem przyszedł pan Michniewski, Tadeusz Kozłowski. I dyrektorem został Sławomir Pietras. Nie mogę złego słowa na niego powiedzieć, ale nie należałem do jego ulubieńców. Śpiewałem jednak duże role. Ale dyrektor Robert Satanowski powiedział, że gdy wrócę na stały etat do Warszawy to dostanę mieszkanie. I dotrzymał słowa.
W Łodzi mieszkania pan nie miał?
Miałem, ale służbowe. W dodatku po Teresie May–Czyżowskiej. Mieszkanie było ładne, dwupokojowe, W Łodzi urodziła się nam córka. Z Warszawą byłem bardziej związany. Tam kończyłem studia, miałem wielu znajomych. Poza tym Warszawa to jedyna Polska metropolia...
Odwiedza pan czasem Łódź?
Teraz rzadko.. Przyjeżdżałem do Kazia Kowalskiego, a on już nie żyje. Poza tym ogranicza moje możliwości stan pandemiczny. Mam już 72 lata i muszę na siebie uważać. Może wiosną lub latem wybiorę się na grób Kazia...