Oglądałam ,,Wielopole, Wielopole" w ogromnej hali warszawskiego klubu studenckiego "Stodoła" nabitej aż pod sufit publicznością, w temperaturze iście tropikalnej, wśród ludzi stłoczonych na krzesłach, ławkach, na schodach i podestach, którzy przyszli tu, aby obejrzeć przedstawienie opromienione sławą światowych triumfów. I oto kiedy wybrzmiały ostatnie potężne dźwięki marsza "Piechota, ta szara piechota" i aktorzy tego przedziwnego widowiska zniknęli za płócienną płachtą horyzontu, prawie nie było oklasków. Zdarzyło się coś, co zdarza się niezmiernie rzadko - to, co rozegrało się przed chwilą na scenie okazało się ponad oklaski, ponad miarę konwencjonalnych objawów uznania. Bardzo trudno pisać o tym spektaklu - i to wcale nie ze względu na jego rozgłos, na włoską prapremierę, która zgromadziła we Florencji elitę krytyków teatralnych z całego świata, na entuzjastyczne przyjęcie, z jakim spotkało się "Wielopole
Tytuł oryginalny
Wielopole, Wielopole...
Źródło:
Materiał nadesłany
Kobieta i Życie Nr 3