Jeżeli artystom wystarczyło postoperowych pomysłów na około godzinę, to chyba lepiej by było, gdyby się na nich skupili i jeszcze bardziej je dopracowali, aniżeli brnęli w nieodkrywcze rozważania o (nie-)skuteczności teatru - o spektaklu "Erazm/Erasmus" w reż. Anny Smolar w Nowym Teatrze w Warszawie pisze Jan Karow z Nowej Siły Krytycznej.
Zgodnie z uchwałą przyjętą przez stołecznych radnych w lutym tego roku aktualna nazwa instytucji przy Madalińskiego 10/16 to "Międzynarodowe Centrum Kultury Nowy Teatr". Jednak i bez tego pierwszego przymiotnika widać, że perspektywa oddziaływania, jaką próbuje się tam objąć, jest szersza niż kontekst lokalny, krajowy czy - ostatnio nadgorliwie propagowany - narodowy. Gościnne spektakle z zagranicy, pokazy dzieł światowej kinematografii, czytania obcych dramatów - to zaledwie kilka przykładów codzienności w Nowym Teatrze. Podobna różnorodność istnieje wśród widzów. W rozmowach w przestronnym foyer słychać wiele języków. Produkcjom własnym towarzyszą napisy w języku angielskim. Wymieniam to wszystko, ponieważ kiedy wychodziłem z "Erazma / Erasmusa", nurtowało mnie zasadnicze pytanie: jaki sens ma tutaj to przedstawienie? Białystok, Rzeszów, Płock, Gorzów Wielkopolski... Można by wymieniać miejscowości, w których działają publiczne teatry