- Role-manifesty wyfruwają ze mnie jak niekontrolowany ptak. One po prostu muszą się w moim życiu wydarzyć - o wolności, odmawianiu i ludziach-płomieniach mówi Krystyna Janda w rozmowie z Aleksandrą Pawlicką z Newsweeka.
Czy słowo "niepodległość" zużyło się politycznie? - Ja jestem z teatru, z literatury i wielkie słowa nie mogłyby wiarygodnie wybrzmieć na scenie, gdybym w nie nie wierzyła. Nawet jeśli ktoś uważa, że to naiwne lub idealistyczne, one wciąż mają dla mnie moc i głęboki sens. Jednym z takich słów jest "niepodległość". Innym - "wolność", niezależnie od tego, co się z tą wolnością po 1989 r. nawyrabiało. Wierzyła pani, że wolność uzyskana w 1989 r. została nam dana raz na zawsze? - A kto nie wierzył? Oczywiście, wiedziałam, że będzie trudno, że koszty społeczne będą bolesne, nagraliśmy od razu taki spot, który był emitowany w telewizji na okrągło: "Jesteśmy wreszcie we własnym domu. Nie stój, nie czekaj. Co robić? Pomóż!". Byłam święcie przekonana, że po takich jak nasze doświadczeniach historycznych tylko idiota może dać sobie odebrać wolność. Tak długo o nią walczyliśmy, tak długo o niej marzyliśmy, tak wiele by