Byłam na premierze "Dziadów" Adama Mickiewicza w Teatrze Polskim w Warszawie. Niestety spotkało mnie rozczarowanie - pisze Katarzyna Łaniewska w tygodniku Sieci.
Wchodząc na widownię przed przedstawieniem, zastajemy scenę wysuniętą o sześć pierwszych rzędów widowni. Jest już w dekoracji, bardzo kiepsko oświetlona. Niedbale rozrzucone stoły i krzesła przypominające kiepską jadłodajnię. W końcu stoi żelazne łóżko, które najwyraźniej właściciel jadłodajni zapomniał sprzątnąć przed otwarciem. W tejże dekoracji trwa akcja całej sztuki. Zrobiło mi się dziwnie. Dlaczego? Co autor przedstawienia chciał przez to powiedzieć? Zasadnicza scena teatru, wielka, z głębią, z obrotówką i profesjonalnym oświetleniem, była nieużywana i niepotrzebna? W tę kiepską jadłodajnię wchodzą bohaterowie. Od cmentarza, przez Sudety, po lochy, do balu u senatora. Niebywałe, niewytłumaczalne i niezrozumiałe. Aktorzy, których jest ok. 50, bardzo się napracowali, na pewno wykonali wszystkie polecenia reżysera, ale proszę mi wybaczyć, koledzy - to, co usłyszałam, było żadne. To było smutne i nie miało żaru. N