Stare dworzyszcze ze zwęglonych desek. Przy otwarciu wrót czerń drzewa rozbłyska od wewnątrz tu i ówdzie refleksem obronnie przybitych płatów blachy. Surowość, prostota, konkret materii. Atmosfera odległych, prymitywnych czasów, nasyconych grozą, wojną, ostrością obyczaju, autentycznością okrutnych działań. Można to odczytać jeszcze dalej: również jako metaforę wypalonych namiętności, klęski człowieka łamiącego naturalne prawo moralne. Po scenie wieje żywioł, który niszczy. Scenografia Mariana Kołodzieja sugeruje to bardzo prosto i zwyczajnie; jest znakomita. Wyraźnie zgrana z koncepcją reżysera, który prowadzi całość wartko, oszczędnie, skracając do minimum zbędną dekoracyjność niektórych scen, np.: wystąpienia królewskiego orszaku, uczta u Makbeta, starcia bitewne. Jest to wyraźny bieg do celu. W przenośni, a często dosłownie. Wartkiemu tokowi akcji sekunduje styl gry, szczególnie Makbeta (Wojciech Pszoniak). Podniecony, rozgor�
Tytuł oryginalny
Wielkie i małe sceny
Źródło:
Materiał nadesłany
Tygodnik Powszechny nr 6