- W życiu nie gram i staram się być sobą. Udaję tylko na scenie. Jak się wie, kim się jest, to nie jest wcale takie trudne. A dla aktora jest to szczególnie ważne - mówi ARTUR BARCIŚ w rozmowie z Magdaleną Mizeracką.
Jako młody chłopak kochał się w Marilyn Monroe. Teraz najważniejsza jest dla niego żona. Z miłości szyje dla niej ubrania. Uwielbia grać, ale tylko na scenie. Nie wierzy w przeznaczenie, ale też nie walczy z tym, na co nie ma wpływu. W walentynkowy wieczór będziemy mogli zobaczyć pana w Lublinie w specjalnym programie one man show. Czym zaskoczy pan lublinian? - Nie wiem, czy ich zaskoczę. Sami muszą się o tym przekonać. Na pewno postaram się wypaść jak najlepiej. To będzie występ, podczas którego w anegdotyczny sposób opowiem o tym, jak zostałem aktorem i o kulisach teatru. Oczywiście wszystko będzie przetykane piosenkami w moim wykonaniu. - Jest pan zaliczany do śpiewających aktorów. Ma pan również zdolności plastyczne. Szyje pan ubrania dla żony i syna. Skąd tyle talentów w jednym człowieku? - Nie mam pojęcia. To chyba zasługa moich przodków, którzy przekazali mi dobre geny. Ja tylko staram się robić z nich jak najlepszy użytek. -