Najważniejszy jak zawsze pozostaje finał. Także dziś, choć jeszcze niedawno wydawało się, że nowa rzeczywistość unieważni tragiczną metaforę chocholego tańca. I "Wesele" pozostanie w annałach historii jako rzecz już całkowicie zdezaktualizowana. A jednak. Ze złotego rogu wolności nie wydobywają się wcale radosne melodie, jakby został na rozstaju dróg "pod figurą" gdzie go zgubił Jasiek "chylając się po czapkę z piór". Do tańca, jak zwykle czyli od prawie stu lat, "tęgo gra" słomiane straszydło z ogrodu. Tylko tym razem weselnicy kołują nie tyle zaklęci, co raczej niezdolni otrzeźwieć z gigantycznego kaca. Upojeni wolnością? Kaskadą bogoojczyźnianych zaklęć?, błazeńskich snów o potędze? A może po prostu radością z odzyskanego śmietnika, którego znów nie ma kto posprzątać. Bo i któż by sprzątał w czyjej głowie. Nie wystawia się "Wesela" bez powodu, bez słynnej kwestii Gospodarza "w pysk wam mówię litość moję", sł
Tytuł oryginalny
Wielki kac albo gorzki smak wolności
Źródło:
Materiał nadesłany
Twórczość Nr 6