"Statek szaleńców" w reż. Nikołaja Kolady w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Bronisław Tumiłowicz w Przeglądzie.
Prośba, aby widzowie w pierwszym rzędzie naciągnęli na siebie folię, była dość nietypowa, ale przedstawienie Nikołaja Kolady "Statek szaleńców" obfitowało w tyle scen z chlapaniem, polewaniem i pryskaniem, że nawet taka zasłona mogła się okazać niewystarczająca. Woda na deskach teatralnych to dziś żadna rewelacja - w gdańskim Teatrze Wybrzeże było jej może trochę więcej niż w innych "mokrych" przedstawieniach, w końcu bliskość Bałtyku zobowiązuje. "Statek szaleńców" wystawiony tu i teraz nie przyniósł natomiast specjalnie aktualnego przesłania, choć premiera odbyła się w przededniu rocznicy "Solidarności" i wyboru "człowieka stąd" na przewodniczącego Rady Europejskiej. Szaleństwo mieszkańców pewnej kamienicy, a w domyśle miasta czy nawet kraju, czego pewnie chciał reżyser, skoro akcję przeniósł z byłego ZSRR do byłego PRL, niestety niezupełnie wypaliło. Rosyjski twórca dostarczył widzom przedniej zabawy, inscenizując jędrne,