TADEUSZ Różewicz jest z powołania niejako prześmiewcą i szydercą - naigrawa się z pustogłowia i pustosłowia, wyświechtanych pojęć i schematów, słowem obala pewne pracowicie tworzone mity. Tak było np. w "Grupie Laokoona", tak jest też w jego tragikomedii "Na czworakach", którą na gdańskiej scenie Teatru "Wybrzeże" prezentuje obecnie gościnnie zespół warszawskiego Teatru Dramatycznego. Czołowego bohatera tej opowieści, "członka akademii", dramaturga Laurentego można by nazwać wielkim człowiekiem na czworakach - nie tylko bowiem autentycznie znaczną część żywota spędza wędrując na dłoniach i kolanach, ale w dodatku... taki z niego twórca, jak ze mnie buddyjski duchowny. W skrzętnie chronionej szufladzie zamiast cennych manuskryptów trzyma... parę tuzinów zepsutych jaj (bo zasłyszał, że któryś z luminarzy literatury trzymał zawsze w biurku podgniłe jabłka), udziela wywiadów, odprawia i kwitkiem ministrów, dziwaczeje, z
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik Bałtycki nr 93