"Bitwa pod Grunwaldem" w reż. Marka Fiedora w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Łukasz Drewniak w Przekroju.
W "Bitwie pod Grunwaldem" poległ, niestety, także reżyser. Przypadek? Nowy spektakl Marka Fiedora o zamkniętej w obozach przejściowych polskiej hołocie obejrzałem akurat w dniu, kiedy pod Pałacem Kultury trwał festyn Orkiestry Jurka Owsiaka. Słuchając huku petard dobiegającego z placu pełnego ludzi świętujących narodową dobroczynność, patrzyłem na to, co reżyser znalazł w opowiadaniu Borowskiego: żałosną "Bitwę pod Grunwaldem", kotłowaninę żywych poobozowych trupów, śmiertelne zapasy okaleczonych emocjonalnych cwaniaków, którym słowo Polska przechodzi przez gardło z gracją pawia. Którzy Polacy są prawdziwi? Ci od Owsiaka? Ci od Borowskiego i z książek Grossa? Fiedor zaimponował mi tą decyzją repertuarową, ale nie przekonał mnie jej sceniczną realizacją. Obraz społeczności dipisów nie ma w sobie wiru i wściekłości prozy Borowskiego. To też konsekwencja likwidacji punktu widzenia cynicznego narratora, bodaj jeszcze bardziej zepsutego