Mamy do czynienia z dziełem naprawdę dużego kalibru. Na 320 stronach sporego formatu znalazła się de facto cała historia szczecińskiego przeglądu teatralnego, który przez półwiecze zmieniał nazwy - czy raczej modyfikował tę główną, w której zawsze było określenie: Mała Forma, by w końcu utrwalić się w świadomości teatralnego środowiska jako "Kontrapunkt" - sceny, a z nimi także formułę, ale pozostawał wierny idei podstawowej - o książce "Ślady Kontrapunktu" pisze Artur D.Liskowscki w Kurierze Szczecińskim.
MÓWIŁO się o tej publikacji, czekając na 50. jubileuszową edycję "Kontrapunktu". Miała ją uświetnić, a i stanowić dodatkową frajdę dla zagorzałych entuzjastów tej imprezy - znajdujących się zarówno wśród jej publiczności, jak i uczestników i organizatorów. Niestety, nie udało się zdążyć z edycją na kwietniowy czas festiwalu. Jeśli jednak wziąć pod uwagę skalę przedsięwzięcia zatytułowanego skromnie "Ślady Kontrapunktu", a i pożytki z niego płynące, to niewielkie opóźnienie - bo książka właśnie się ukazała - nie zakłóca satysfakcji, że się jednak powiodło. A mamy do czynienia z dziełem naprawdę dużego kalibru. Na 320 stronach sporego formatu znalazła się de facto cała historia szczecińskiego przeglądu teatralnego, który przez półwiecze zmieniał nazwy - czy raczej modyfikował tę główną, w której zawsze było określenie: Mała Forma, by w końcu utrwalić się w świadomości teatralnego środowiska jako "Kontrapunk