W ubiegły poniedziałek nasza telewizja przypomniała świetną komedię Aleksandra Fredry: "Śluby panieńskie" w reżyserii Ireneusza Kanickiego i scenografii Jana Banucha. Cóż, Fredro jak Fredro, potrafi się sam obronić, nawet przy nie najlepszej obsadzie wykonawców, ale tym razem nie dobierano jej najbardziej starannie bo ani sepleniący Gustaw, ani potykający się w swej roli Radost (a przecież grał ją znakomicie setki razy w wielu teatrach) nie mogli dać widzowi należytego pojęcia o bogactwie fredrowskiego języka czy o soczystości jego humoru. Uzupełniały spektakl panny bez wdzięku, albo, co gorsza z fałszywym "wdzięczkiem" i uparcie, powtarzane sytuacje sceniczne (kręcenie się do upadłego scenicznych partnerów dokoła postumentu z wazonem), co już niemal trąciło amatorszczyzną. A przecież wykonawcy nie byle jacy i nie pierwszy raz na scenie czy przed kamerą. Trochę zaskakujący dla nieprzygotowanego widza był inny spektakl, nadany tym razem przez
Tytuł oryginalny
Wieczory z XI muzą
Źródło:
Materiał nadesłany
Trybuna Robotnicza, nr 66