PRZYWYKLIŚMY do tego, że "Poskromienie złośnicy" to wesoła i pikantna komedia o "oswajaniu krnąbrnej kotki". Anna Polony pokazała, że to sztuka nie o łagodzeniu, lecz o - łamaniu charakterów.
SOPOCKIE "Poskromienie złośnicy" zagrano z - nie granym zazwyczaj - prologiem. Historia Kasi i Petruchia, Bianki i Lucencia zostaje wystawiona specjalnie dla pijanego Ukradka, z którego zakpił możny Pan. My jesteśmy widzami "którejś z kolei instancji". Jesteśmy w środku wielopiętrowego teatru, w którym ktoś nieustannie przebiera się za kogoś innego lub, z różnych względów, ukrywa swoje prawdziwe "ja". Maski bywają różne: ukrywają płeć łub stan. W tej - do zawrotu głowy - teatralnej rzeczywistości ciągle trzeba zadawać sobie pytanie: kto jest kim? Kto kogo gra? Trzeba bardzo uważać, żeby nie pomylić z sobą różnych ról, masek, wcieleń. W ogóle - na tym spektaklu trzeba bardzo uważać... Pierwszy akt nie zapowiadał rewelacji. Rozwijał się w rytmie tradycyjnie, "po bożemu" wystawianej wesołej szekspirowskiej komedii. Petruchio (Jacek Mikołajczak), hulaka i łowca posagów precyzyjnie i dowcipnie temperuje porywczy charakter Katarzyny (Dorota