"Życie jest snem" Pedra Calderóna de la Barki w reż. Pawła Świątka w Teatrze Imka w Warszawie. Pisze Robert Trębicki w Teatrze dla Wszystkich.
Powiem szczerze, że w Teatrze Imka, w nowym, potwornie dalekim miejscu, na warszawskim Bemowie, funkcjonują bardzo odważni ludzie. Zrobili bowiem spektakl, który niewielu zainteresuje, a już na pewno nie takich zwykłych widzów jak ja. Podejrzewam zatem, że żywot tego przedstawienia długi nie będzie. I wcale nie dlatego, że to słaby spektakl, bo muszę przyznać, że jest całkiem niezły, tyle że kompletnie inscenizacyjnie przekombinowany, a aktorsko raczej dość nijaki. Przeciętni widzowie będą mieli mieszane uczucia już po pierwszej sekwencji, która rozgrywa się w teatralnym foyer; w nim też obejrzymy kolejny fragment spektaklu, kiedy publiczność już siedząca na widowni, będzie musiała ją opuścić, przekonana, że chodzi o przerwę.
Bardzo męczącym pomysłem, choć zapewne w zamierzeniu twórców oryginalnym, jest granie prawie całego spektaklu przy świecach. Tak, szanowni Państwo, spektakl „Życie jest snem” nie korzysta ze scenicznego oświetlenia, teatralnych reflektorów, tylko ze świeczek, takich, które możecie kupić w meblowym supermarkecie. Siedząc w drugim rzędzie coś tam jeszcze widziałem, ale czy widzowie siedzący nieco dalej mogli cokolwiek zobaczyć, śmiem wątpić. Ktoś powie „teatralny eksperyment”, ktoś inny może nawet „sceniczna prowokacja ”, ale czy naprawdę chodziło o to, by ukrywać aktorskie walory za słabym światłem świec?
Co do aktorstwa to powiem szczerze, że najbardziej podobał mi się Łukasz Wójcik, który pod maską błazna pokazał najlepszą aktorską robotę. I to od pierwszej minuty przedstawienia, tej w foyer teatru, do ostatniej, kiedy kuli się przy grobie Basilia. Aktor, na co dzień występujący w warszawskim Dramatycznym, śpiewał, biegał, grał całym sobą i mimo, że nie tworzył postaci pierwszoplanowej, zagarnął scenę dla siebie, co mnie akurat bardzo cieszy. Odniosłem wrażenie, że Weronika Krówka (ESTRELLA (infantka) / EUROPA) nie do końca jest pogodzona z interpretacją swojej roli w tym przedstawieniu, bo od momentów naprawdę bardzo dobrych, choćby na początku, ma też dużo słabsze z wpadkami tekstowymi włącznie.
Przykrycie niebieską plandeką całej widowni i puszczanie papierowych, biało-czerwonych statków, sugerujących bitwę morską, okazało się również zabiegiem chybionym, albowiem widzowie potraktowali to bardziej jako happening w czasie teatralnej przerwy, a nie integralną część przedstawienia (robili sobie selfie lub dyskutowali o tym, czy już wychodzimy, czy jeszcze nie). Przypuszczam, że zamysł twórców był zupełnie inny, dużo bardziej przewrotny, ale to już rozstrzygać będą teatrolodzy rozkładający inscenizację Świątka na czynniki pierwsze.
Nie dało się nie zauważyć, że po tej „niby przerwie” na widowni troszkę się przerzedziło, a ja – już przy odrobinie teatralnego światła – oglądałem dalej losy bohaterów co i rusz bombardowany nowymi pomysłami reżysera. Na scenie pojawiły się portrety Margaret Thatcher, Józefa Piłsudskiego czy Nelsona Mandeli – zapewne miały być jakąś polityczną metaforą, ale z treści dramatu raczej nic takiego nie wynikało. Powiedzmy jeszcze, że akcja sztuki Calderóna rozgrywa się w Polsce, więc trzeba się spodziewać odniesień do obecnej sytuacji politycznej i społecznej Lechickiego Imperium. Generalnie, co byś za głupotę nie zrobił, to usprawiedliwia cię miejsce akcji: Najświętsza RP.
Największym rozczarowaniem w tym przedstawieniu jest rola Andrzeja Kłaka, którego widziałem wcześniej w świetnym filmie ”Jak zostałem gangsterem” i ostatnio, przez przypadek, w jakimś kiepskim kulinarnym serialu w telewizji. Wiem, że był aktorem w Polskim we Wrocławiu, obecnie gra w Powszechnym w Warszawie, również u Lupy, ale postacią Segismunda do historii aktorstwa polskiego nie przejdzie. Chyba, że weźmiemy pod uwagę ciągłe wyginanie ciała, wyłamywanie palców, nieustające granie rękami – ale ta karkołomna metoda, przynajmniej w tym spektaklu, zakrawa bardziej na manierę niż świadomie budowanie postaci. Odnosiłem wrażenie, jakby aktor nie potrafił w tym przypadku zapanować nad swoim ciałem i nad gestem, którego wyraźnie nadużywał. Dlatego nie będę Państwu tego spektaklu jakoś szczególnie polecał, choć miejsce jest całkiem urokliwe, a i niezapełniony parking obok zachęca do odwiedzin.