EN

20.05.2022, 11:23 Wersja do druku

widz_trebicki(nie)poleca: „Dziady”

„Dziady” Adama Mickiewicza w reż. Mai Kleczewskiej z Teatru im. Słowackiego w Krakowie na 42. Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Pisze Robert Trębicki w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Bartek Barczyk

W najnowszej inscenizacji „Dziadów” cieszy mnie konkret. Brak w niej kilkugodzinnych dłużyzn znanych mi z poprzednich realizacji tego tytułu, a prezentowanych również podczas Warszawskich Spotkań Teatralnych, brak wydumanych i robionych na siłę „sensacji” typu sikanie do wiadra czy używanie głosu wielkiego Gustawa Holoubka z offu. W krakowskim spektaklu mamy niecałe trzy godziny najważniejszych momentów z dzieła Mickiewicza, pokazanych w stylu, do którego Maja Kleczewska zdołała już publiczność przyzwyczaić.

W pierwszej scenie, gdy Guślarz rozpoczyna celebrowanie uroczystości, na scenie widzimy stosownie przerysowany obraz  naszego społeczeństwa, taki, który możemy oglądać choćby na ekranach TVN zwłaszcza w dniach świąt państwowych, kiedy można liczyć na prowokację policyjną, spalenie budki wartowniczej czy umalowanie pastą do butów któregoś z szukających sensacji dziennikarza. Kostiumy również są przerysowane, widzimy szaliki w narodowych barwach, koszulki, czapki, ale i balowe suknie. Mamy influencerów z telefonami na kijkach, trochę mordobicia i kopaniny, kolesi w kominiarkach z napisem „wojownicy Chrystusa”, transwestytę w barwach LGBT,  powstańców warszawskich, którzy wcielą się w postaci Rózi i Józia (niezwykły, bo przejmujący pomysł!), Żydów w modlitewnych tałesach… zatem można powiedzieć cały miszmasz społeczny, z którego pożywkę mają dziennikarskie hieny i zakłamani politycy.

W całym spektaklu zwraca uwagę fakt, że główne role grają kobiety. I to jest bardzo dobry pomysł reżyserki, mocno odświeżający chwilami już nieco zaśniedziałe słowa wieszcza, a scena w więzieniu z autentyczną pieśnią „Tak! zemsta, zemsta, zemsta na wroga, z Bogiem i choćby mimo Boga” robi niesamowicie silne wrażenie. Następująca po niej „Wielka improwizacja”, w znakomitym wykonaniu Dominiki Bednarczyk jako postaci chromej, ale ciągle z wewnętrzną siłą i nadzieją, powala na kolana. Konrad w tej interpretacji robi zresztą ogromne wrażenie podczas trwania całego przedstawienia.

Kolejna scena, „Widzenia księdza Piotra” (w tej roli świetny Marcin Kalisz), jest nie mniej zachwycająca, imponuje pełnią pasji i potępienia dla władczej purpury. Z tyłu sceny widzimy ogromny ołtarz, niczym replikę dzieła Wita Stwosz z Kościoła Mariackiego, co porażająco dopełnia ten przygnębiający obraz pychy i władzy.

Chciałbym jeszcze wspomnieć o scenografii, która „wycięła” połowę miejsc na widowni, stając się ogromną powierzchnię sceniczną, na której przez dwa akty niewiele się dzieje, w każdym razie nie na tyle, by aż z takim rozmachem ją stworzyć. Wydawało mi się, że bez problemu sceniczne wydarzenia można byłoby pokazać na standardowej scenie. Nawet przez chwilę pomyślałem, że to tylko dobry sposób na podniesienie „kultowości” tej inscenizacji, bo jak wiadomo zdobyć bilety na ten spektakl nie jest łatwo. Tymczasem nadchodzi „Bal u Senatora”, który wszystko wyjaśnia i tłumaczy ów przestrzenny „rozmach”. To perfekcyjnie skonstruowana i zakomponowana sekwencja tego przedstawienia, będąca czymś na kształt upiornej balangi, z dużą ilością alkoholu, z grzybami, halucynacjami i dziwnymi zachowaniami uczestników. A sam Senator? Doprawdy trudno ubrać w słowa to, w jaki sposób stwarza go Jan Peszek. W jego interpretacji to czyste aktorskie szaleństwo. A rola to diament, bo Peszek jest aktorem, który doskonale wie, jaki efekt chce osiągnąć i wie też czego oczekuje od niego publiczność, która patrzy na tę scenę jak wniebowzięta.

Zawsze dużą uwagę zwracam na muzykę, która pojawia się w spektaklach. Tym razem jest ona w moim przekonaniu jednym z najważniejszych elementów tej porywającej inscenizacji. Cezary Duchnowski stworzył dzieło, które nie tylko towarzyszy scenicznym działaniom i je ilustruje, ale samo w sobie staje się osobnym bytem. Zarówno podnosząc dreszcz emocji poprzez użycie dolnych dźwięków klawiatury, posiłkując się chórem ministrantów podczas monologu księdza Piotra czy upiorną orkiestracją podczas Balu u Senatora. Rzecz w każdej chwili doskonała!

Mimo niewygody związanej z zajmowanym na scenie miejscem, bardzo się cieszę, że tym razem podczas finału „Dziadów” pomyślałem „już?”, zamiast dotychczasowych „uff, nareszcie!”.  I to jest niezbity dowód na to, jak bardzo mi się ten spektakl podobał. Choć może nie jest to najbardziej odpowiednie słowo w przypadku tej porywającej i ekscytującej w każdej chwili realizacji. A uczniowie liceów, mający „Dziady” w lekturze obowiązkowej, wbrew opinii krakowskiej pani kurator, powinni ten spektakl obejrzeć koniecznie. Choćby dlatego, że wiele w nim mówi się o patriotyzmie, tyle, że tym rozsądnym, uważnym, a nie powierzchownym.

Tytuł oryginalny

widz_trebicki(nie)poleca: „Dziady”

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Robert Trębicki

Data publikacji oryginału:

20.05.2022