EN

9.01.2024, 16:46 Wersja do druku

widz_trebicki(nie)poleca: „Szalone nożyczki”

„Szalone Nożyczki, czyli kto zabił?” Paula Portnera w reż. Rafała Szumskiego z Prismedia w Scenie Relax w Warszawie. Pisze Robert Trębicki w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Jacek Prondzynski / mat. teatru

„Szalone nożyczki” obejrzało na świecie podobno ponad 13,5 miliona widzów – od Broadwayu po Szanghaj. Dorzucając do tego Warszawę będzie 600 osób więcej – tyle wchodzi na widownię Sceny Relax. I to by było tyle dobrych wiadomości.

Przez dobrą godzinę na scenie nie dzieje się nic. W lokalu fryzjerskim najpierw wyjątkowo głośna muzyka przykrywa sceniczne wydarzenia, pojawiają jakieś branżowe, niezrozumiałe rozmowy, ale – myślę sobie – może właśnie tak ma być… Tyle że za chwilę, po wyciszeniu muzyki, nieznośna staje się głębia bezdennych banałów, które nie wnoszą nic do dramaturgii i jakiejś sensownej historii tego spektaklu. Ma być zabawnie, bo piętro wyżej mieszka znana pianistka, która bez przerwy ćwiczy na instrumencie, a to przeszkadza sąsiadom z dołu. Ci rozprawiają o jakichś, sorry, pierdołach, wygłaszając kompletne idiotyzmy i próbując zbudować coś na kształt gagów, które niby mają rozśmieszyć publiczność. A zatem są życzenia śmierci, jakieś polityczne hasła, oczywiście o PiS, a jednak widownia reaguje sporadycznie – nie sądzę, aby zasiadali na niej sami pisowcy? Chyba raczej nie…

A jak aktorsko?

Łukasz Płoszajski – grający inspektora policji Kowalewskiego – zdaje się być takim samym durniem jak formacja, którą reprezentuje. Aktorsko próbuje być raz Wołoszańskim, to znów Borewiczem, ale „nie wychodzi” mu nawet Stanisław Anioł. To aktorstwo rodem z seriali paradokumentalnych, tam też nie chodzi przecież o zbudowanie wiarygodnej postaci czy jakiejkolwiek dramaturgii. No, ale za to Płoszajski ładnie wygląda.

Kolejne sceniczne nieporozumienie przypisać można Patrykowi Cebulskiemu, któremu nawet nie wychodzi udawanie, że ma trudności z mówieniem i czytaniem. Kompletna błazenada, tyle że nie wydaje się to być zamierzone, to raczej żałosna karykatura postaci, do tego stopnia, że z pistoletu wypada mu magazynek w finałowej scenie. I jestem pewien, ze nie było tego w scenariuszu. Chociaż w sumie jest to przecież bez najmniejszego znaczenia.

Następny artysta to Artur Adamonis, grający właściciela lokalu fryzjerskiego, który za wszelką cenę „przegina” swoją gejowską tożsamość, tak mocno, że w którymś momencie przestaje to już być śmieszne, a czasami bywa wręcz po ludzku niesmaczne. Znam kilku gejów, i prywatnie i zawodowo, ale żaden z nich nie robi takich kretyńskich rzeczy, jakie widzimy na scenie. A może chodziło tym razem o ich ośmieszenie? Ale to już nie mój problem, raczej może skądinąd podejrzanej organizacji do monitorowania wydarzeń ksenofobicznych(?!).

Co z pozostałymi członkami obsady?

Dorota Chotecka jeszcze daje radę, ale niewiele ma tutaj do zagrania i raczej jest postacią poboczną. Podobnie Piotr Tołoczko, który w sumie tworzy postać najbardziej profesjonalną, i aktorsko i dramaturgicznie. Zaś Aleksandra Szwed cały czas sypie banałami o czarnej masie, białym umyśle. Na koniec pojawia się hasło z cyklu „Black Lives Matter” – naprawdę? jakieś kompleksy? Przekaz podprogowy? Mój czarny znajomy z Kamerunu w ogóle nie zajmuje się takimi bzdurami, ale zawsze gdy się spotkamy, przy jakiejś okazji, daje mi za przykład tę właśnie aktorkę i łamaną polszczyzną stwierdza: „zobacz jak pięknie mówi po polsku” – fakt, mówi bez zarzutu, ale scenicznie to wciąż ten sam serial o „dużej rodzince”.

No i tak schodzi bita godzina na rzeczach kompletnie nieistotnych, tak żałosnych, tak czerstwych, że naprawdę zastanawiam się gdzie tkwi w tym tekście ów brodwayowski fenomen. Żeby przez godzinę nawet się nie uśmiechnąć? Na komedii??

I nagle zostaje ogłoszona niby przerwa, która nieco odchudza widownię. Ja zostaję, mój teatralny mentor przykazał mi, że jako recenzentowi nie wolno mi wychodzić z premiery, jeśli będę chciał coś o niej napisać. No to zostaję i nadal cierpię. Teraz do głosu zostają dopuszczeni widzowie, którzy mają rozwikłać zagadkę, kto zabił bohaterkę, która piętro wyżej grała Rachmaninowa na fortepianie. Publiczność zadaje pytania, aktorzy odpowiadają. Czasem jest śmiesznie, czasem żenująco, ale coś jednak się dzieje. Bo jest i celny komentarz z głębi sali i zabawne podsumowanie, jest pytanie, po którym wykonawcy nie wiedzą co powiedzieć – no cóż, nie było tego w scenariuszu. I to daje jakiś kawałek radości, satysfakcji ze zmarnowanych trzech godzin w wygodnym fotelu Sceny Relax. Oczywiście to moje pisanie nie ma żadnego znaczenia dla osób, które raz, dwa razy do roku bywają w teatrze. Spektakle są wyprzedane na długie miesiące przed ich pojawieniem się na scenach w całej Polsce. Jeśli jednak chodzisz do teatru trochę częściej, to szanuj swój czas, swoje pieniądze i swoje poczucie estetyki, dlatego daruj sobie tę – jak piszą organizatorzy – „kultową komedię, thriller i kryminał w jednym”. Stracisz naprawdę niewiele.

Tytuł oryginalny

widz_trebicki(nie)poleca: „Szalone nożyczki”

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Robert Trębicki

Data publikacji oryginału:

08.01.2024