„Nie do powiedzenia” wg scenariusza i w reż. Marcina Zbyszyńskiego z Teatru Potem-o-tem w Warszawie. Pisze Robert Trębicki w Teatrze dla Wszystkich.
To moje pierwsze spotkanie z Teatrem Potem-o-tem i mam wielki żal do siebie, że dopiero pierwsze. Już od początku to, co rzuca się w oczy, to inne podejście do publiczności, niespotykana obsługa w foyer, dostępność gadżetów czy koszulek z logiem grupy, raczej rzadko spotykana w innych teatrach… Powiem szczerze, że sam chętnie taką koszulkę z logiem ulubionego teatru bym założył i zadawał szyku czy to na imprezach kulturalnych czy zwykłych zakupach na bazarze. Poza tym ta niespodzianka pod fotelem, która pozwala widzowi na pełne uczestnictwo w spektaklu… Choć Potem-o-tem to dzisiaj mały kameralny teatr, nietrudno podejrzewać, że wkrótce będą tu robione rzeczy duże i wielkie. Oglądając „Nie do powiedzenia” nasuwały mi się skojarzenia – czym pewnie wielu zaskoczę – ze spektaklami Krystiana Lupy. Dużo w tej realizacji ciszy, sporo bezruchu, mrocznego klimatu, trochę seksu, narkotyków, jest i wątek gejowski, są wizualizacje i oszczędna scenografia. To nie jest oczywiście żaden zarzut, raczej świadectwo tego, że twórcy z Potem-o-tem celują w teatr wyższy, a może nawet totalny.
„Nie do powiedzenia” to spektakl mocno zaskakujący. Od pierwszej sceny codziennego seksu, do sceny ostatniej, zmusza widza do absolutnego skupienia i całkowitej uwagi, a wszystko przez ciągłe mieszanie konwencji: horroru z komedią, thrillera z farsą. Wszystkie te zmiany dzieją się niczym w kalejdoskopie, ale podane jest to w sposób niejednoznaczny i zawsze zastanawiający. Niekiedy nawet nie wiedziałem czy bardziej się bać czy śmiać?
Młodzi aktorzy wiarygodnie pokazują bezsilność swoich bohaterów, jako że zastana rzeczywistość nie dorównuje ich oczekiwaniom, a brak umiejętności przetworzenia i przepracowania złych emocji związanych z różnego rodzaju frustracjami spowoduje, że w próbach wyjaśniania tego, co ich spotyka choćby w relacjach siostrzanych czy wynikających z braku miłości, odwołają się również do zażycia środków odurzających. Wszystkie stany, w jakich znajdujemy protagonistów, ciągną się od lat, od miesięcy i tygodni, i wciąż pozostają nie wyjaśnione, nie-do-powiedziane. Zbyszyński znalazł świetny pomysł i formę na tego nie-do-powiedzianego opowiedzenie… na zwykłym domowym spotkaniu, przy piwku, pizzy i magicznej pigułce.
Wykonawcy w fenomenalny i bardzo naturalny sposób pokazują różnorodność swoich charakterów, podkreślają kontrasty, jednocześnie świetnie się bawią wciąż jeszcze trwającą chwilą młodości, może nawet beztroski. Nie słyszę u aktorów ani jednej fałszywej nuty, nie widzę ani jednego złego zagrania. Być może przychodzi im to z łatwością, jako że sami muszą się borykać z rozterkami, które towarzyszą zawsze nawet największym aktorskim karierom. A ta wielka wszak dopiero przed nimi, bo są jeszcze młodzi, pełni pasji i niezwykle utalentowani. Podziwiam zatem za to wszystko Małgorzatę Mikołajczak, Elizę Rycembel czy uroczo sfrustrowanego Filipa Kosiora, ale moim absolutnym faworytem jest w tym spektaklu całkowicie inny niż dotychczas Marcin Bubółka. Do tego dochodzą doskonałe wizualizacje z kolejnymi postaciami spektaklu: w roli tajemniczego dostawcy wielki Jerzy Radziwiłowicz, bardzo wiarygodny, dziecięcy jest Jakub Strach, a przezabawny jako pacjent Jan Marczewski. To wszystko okraszone wspaniałą ilustracją muzyczną autorstwa Filipa Grycmachera, która nie tylko podkreśla sceniczne wydarzenia, ale może być też zupełnie osobnym, mocno wchodzącym w głowę bytem, a utwór na zakończenie pierwszej części, który towarzyszy widzom w foyer i podczas przerwy to kawał świetnej, mrocznej, wbijającej się w mózg chilloutowej muzyki.
„Nie do powiedzenia” polecam wszystkim, ale szczególnie tym, którzy poszukują w teatrze nowej energii i niebanalnego wykonawstwa. Jak dla mnie, w zbyt mocno dzisiaj niekiedy zakurzonym przybytku Mepomeny, to prawdziwa perła.