„Moja żona odeszła z naszą terapeutką” w reż. Michała Sufina w Klubie Komediowym w Warszawie. Pisze Robert Trębicki w Teatrze dla Wszystkich.
Kiedy Klub Komediowy zapowiada kolejną premierę, wiem, że po prostu muszę ją zobaczyć. Mam tak od lat… od kiedy po raz pierwszy, po niemrawym spektaklu w teatrze Jandy, poszliśmy przystanek dalej, by się z żoną odprężyć przy opowieściach o nietrafionych prezentach. Zachwyciłem się już wtedy artystyczną formą, niesamowitym luzem, odbiorem publiczności i ogromnym teatralnym talentem emanującym ze sceny…
Tradycyjnie na początku słyszę te same od lat piosenki w tle, tak samo jak każdej premierze towarzyszy nieodłączny kwadrans spóźnienia, ale już za chwilę znakomite aktorskie powitanie przez najważniejszą postać Klubu Komediowego – Michała Sufina. To nic, że zapowiedź ciągle jest w tym samym stylu „wesołego pana od zapowiedzi”, to nic, że po raz kolejny słyszę „chyba jakiś wykład”, to akurat składam na karb tego że Pan Michał ciągle nie wierzy, że najlepsza scena komediowa w Warszawie dorobiła się mocnej grupy wiernych fanów, którzy przychodzą zawsze i mają ubaw z dyrektorskich zapowiedzi podanych ze smakiem, komizmem i sceniczną elegancją.
W Klubie Komediowym królują spektakle o miłości. Widziałem tu już przedstawienia o uczuciach ludzi w podeszłym wieku, o nieprzeciętnych fascynacjach książkami, o sentymentalnym domowym remoncie autorstwa samego Łukasza Orbitowskiego. Śmiałem się do łez z miłosnych historii podczas szukania mieszkania, z rozmiłowania w kosmosie, z ekstremalnych doznań ze zwierzętami czy z zaangażowania w odkrywaniu narodowej tożsamości. Tak, to były tematy miłosne, niby trudne, ale w sumie łatwe. W najnowszej realizacji tej mikrosceny przy Placu Zbawiciela mamy do czynienia z miłością najtrudniejszą, bo porozwodową, tą spowodowaną niechęcią, małżeńskim znużeniem czy rozminięciem się w partnerskich oczekiwaniach. Ja, na szczęście, nie mam doświadczeń rozwodowych, w moim związku całkiem nieźle się układa, więc tak do końca nie wiem na ile widzę na scenie literacką fikcję, a na ile dokumentalną prawdę; jednak muszę z całą szczerością stwierdzić, że ta rozwodowa rzeczywistość prezentowana na scenie naprawdę boli. Mimo tego, że nie raz ocierałem łzy śmiechu, to jednak dociera do mnie autentyczność scenariusza, tym bardziej, że jest to szczerze i wiarygodnie przez wszystkich aktorów zagrane.
Świetna jest Wiktoria Wolańska, na której teatralne role zawsze niecierpliwie czekam, od momentu kiedy ujrzałem jej znakomite kreacje w dyplomach Akademii Teatralnej – w „Farsie na trzy sypialnie” i w „Barbarzyńcach”. Na Nowowiejskiej znów widzę tę fascynującą, chwilami przerażającą postać aktorki, za którą tęskniłem i za którą cały czas mocno trzymam kciuki. Kosmicznie dobra jest Joanna Halinowska, która z facetami radzi sobie w każdym momencie, na scenie jest pod tym względem tak doskonała, że we własnym życiu nie chciałbym się o tym przekonywać. Fantastyczna jest jak zwykle Monika Pikuła, którą wręcz uwielbiam za każdą chwilę kobiecości jaką prezentuje, również w tym przypadku za podtrzymanie wiary, że może jednak z nami facetami nie jest do końca tak źle, bo zawsze może się znaleźć taka kobieca „petarda”, która jednocześnie przytuli, wytłumaczy i opieprzy. Mateusz Lewandowski gra życiowego trenera, faceta, co wszystko wie, a nawet jak nie wie to i tak sprowadzi twoją pewność siebie do zera. Niesamowite zwierzę sceniczne, któremu nie przeszkadza nawet „zagotowanie się” partnerki na scenie, czy rzucony z widowni „zabawny” komentarz „niesfornego” widza. Błyskawicznie zamienia to w sceniczną rzeczywistość – na poczekaniu tworzy fraszki na temat damskiej, intymnej garderoby. Podpowiem, że z pończochą i rajstopami poradził sobie znakomicie, więc jak pójdziecie zobaczyć ten spektakl to wymyślcie coś trudniejszego. Nie wiem, może stringi, pas do pończoch, zmysłowe body, skarpetki – stopki? Ciekaw jestem jak sobie Pan Mateusz z takimi akcesoriami poradzi? A może chcesz wynająć modny w ostatnim czasie dziesięciometrowy apartament? Życiowy coach wciśnie ci każdy bajer. Druga męska rola, a właściwie pierwsza, bo prowadzi nas przez ten porozwodowy świat, należy do Bartosza Szpaka. Widzę go pierwszy raz na scenie i muszę przyznać, że jestem pod dużym wrażeniem jego scenicznego luzu, wyczucia dramatycznego potencjału tkwiącego w tekście i wokalnych umiejętności. Będę z uwagą śledził jego kolejne dokonania..
No i na koniec zostawiam absolutnie genialną Małgorzatę Mikołajczak, która po prostu rządzi nowowiejską sceną, a jej kreację oglądam z zapartym tchem. W swej niewdzięcznej roli pięknej, niedocenionej, znużonej i powiem wprost, mocno wkurwionej żony, widzę ją jakby unoszącą się kilka centymetrów nad sceną, ma się ochotę zakochać w tych oczach i uśmiechu, ale cały czas stopuje mnie ten diabelski, przerażająco niechętny ognik w jej oku…
Z ręką na sercu powiem, że to bodaj najlepszy spektakl jaki widziałem do tej pory w warszawskim Klubie Komediowym. Dlatego trzeba to przedstawienie zobaczyć koniecznie!
Zastanawiam się, czy autorzy teatralnych widowisk na Nowowiejskiej są mnie jeszcze w stanie zaskoczyć czymś lepszym? Cóż Michał Sufin może jeszcze wymyślić? Rzeczy niemożliwe? Wcale bym się nie zdziwił…