„Café Luna” Marii Janickiej na motywach filmów Pedra Almodóvara w reż. Anny Wieczur w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Robert Trębicki w Teatrze dla Wszystkich.
Z zasady nie oglądam telewizji, więc nie do końca wiem czy pani Anna Sroka-Hryń ma stałą, nieprawdopodobnie dochodową rolę w jakimś kiepskim serialu czy może widać ją w reklamach urządzeń do chłodzenia czy wysokiej jakości kosmetyków. Czytałem, że ostatnio udało się jej w tejże zrealizować bardzo udany „Apetyt na czereśnie” Agnieszki Osieckiej. Wiem natomiast, że gdyby aktorka Anna Sroka-Hryń żyła w kraju cywilizowanym, to dostanie się na jej recital czy teatralny spektakl graniczyłby z cudem. Mam jednak nadzieję, że po ostatnich wyborach parlamentarnych europejska cywilizacja na nowo wstępująca w progi Najjaśniejszej Rzeczpospolitej pozwoli tak znakomitym osobowościom wieść spokojne życie gwiazdy.
W spektaklu „CAFÉ LUNA” mamy do czynienia z aktorską perłą, kapitalnym głosem, wyśmienitym pokazem wszechstronnych umiejętności i czymś, co uwielbiam najbardziej: znakomitą penetracją publiczności i fenomenalną umiejętnością wyłuskiwania widzów, którzy bezwiednie reagują, poddają się artystce, cieszą się z udziału w spektaklu. Tacy widzowie są bezcenni. Jestem przekonany, że trzy panie w pierwszym rzędzie, pan w czerwonym sweterku czy para, która z wielką przyjemnością wyznawała sobie miłość na polecenie aktorki, po raz kolejny zaproszą swoich znajomych, przyjaciół i rodzinę na spektakl „CAFÉ LUNA”, bo ich aktywne i pełne szczerego zaangażowania uczestnictwo na to zdaje się wskazywać.
Dla mnie ten wieczór w Teatrze Polonia to był kawał świetnej rozrywki, znakomitego aktorstwa, perfekcyjnego śpiewu, magicznej aury i… niecodziennej historii. Transseksualizm to rzecz wciąż dziwna dla ogółu naszego społeczeństwa, dla większości w ogóle to mało zajmujący temat, a może po prostu trudny do akceptacji, choć przecież istniejący. I być może wielu widzów było zaskoczonych otwartością scenariusza na ten właśnie aspekt naszego życia, a jednak publiczność „jadła” aktorce z ręki, robiła wszystko, co jej się wymarzyło.
W spektaklu oprócz dodatkowych opowiastek o przeciętnym istnieniu, trwaniu w tragedii i życiu pełnym rozrywki, zabawy, słyszymy piosenki, pieśni i protestsongi. I to one są rzeczywistą esencją tego spektaklu – zachwycają świetne aranżacje, fenomenalne interpretacje, które pokazują niepowtarzalny głos Anny Sroki-Hryń. Do tego wachlarze, pióra, cekiny, butelka whisky i mnóstwo innych potrzebnych i niepotrzebnych rzeczy, które też mają niebanalny wpływ na atmosferę i nastrój tego wspaniałego wieczoru. Mam wrażenie, że grupa muzyków z tym samym zaciekawieniem co publiczność przygląda się temu, jak Pani Anna stwarza sceniczną rzeczywistość, jak buduje sytuacyjny dramatyzm, a słuchając jej w pełni autorskich wykonań sam czuję jak ważna musi być dla niej twórczość Ewy Demarczyk czy Amandy Lear. Z dużą łatwością przychodzi też aktorce imitować pijackie zaśpiewy z barcelońskich knajp, które dobrze znamy z twórczości Pedro Almodovara.
Mam tylko nadzieję i mocno wciąż w to wierzę, że ten spektakl doczeka się publiczności na jaką zasługuje. Nie będzie grany od przypadku do przypadku, gdy aktorce uda się zebrać pełną widownię, a wejściówkowicze będą zawsze okupowali schody w Teatrze Polonia, z których i ja ochoczo skorzystałem. Przedstawienie „CAFÉ LUNA” trzeba zobaczyć, zanim zniknie w odmętach braku zainteresowania, bo to że Pani Anna nie jest gwiazdą telewizyjnych seriali na pewno jej nie pomaga. Dlatego proponuję, by pomimo tego zaryzykować i spędzić z Nią i jej niekwestionowanym talentem wieczór w gościnnym Teatrze Polonia.